blog

umarł blog, umarł…

… ale na co? Czy raczej kiedy?

Dinozaury ponoć wyginęły, kiedy zanadto zmieniło się środowisko, w którym żyły. Ten blog też powstał w cokolwiek innej epoce. Byłem wówczas zafascynowyny internetem, odkrywałem jego możliwości. Blogi były modne, powstawały nowe blogowiska, oferowały przegląd swej bogatej zawartości. Ja akurat wybrałem Blox.

Internet jest dziś codziennym narzędziem, coraz więcej obszarów życia jest od niego zależnych. To już nie ta sama Sieć sprzed kilkunastu i więcej lat. Inwigilacja, natrętne reklamy, panoszący się hejt. Blogi stały się zjawiskiem niszowym. Ten mój udał się na zesłanie na platformę, na której już nie czułem się jak w domu.

Ale sam blog przecież umarł już wcześniej. Był pomyślany jako list w butelce, rzuconej na fale Sieci. Jak rozmowa z nieznajomym w przedzale pociągu dalekobieżnego. Osobowego Zakopane – Olsztyn. Ktoś go jeszcze pamięta? Jeździł swego czasu przez Spytkowice, omijając Kraków. Tej linii już nie ma. W Pendolinie próżno szukać takiego nastroju.

Blog w założeniu miał być incognito. Szczera, nieraz do bólu, rozmowa z tajemniczym nieznajomym. Czy raczej z samym sobą?

W pewnym momencie zorientowałem się, że informacje z blogu przenikają do mojego realnego otoczenia. To był początek jego końca. Coraz więcej było spraw, o których nie mogłem szczerze pisać.

Zacząłem pisać coraz rzadziej. Już nie codziennie, choć raz w miesiącu, choć raz w roku. Ktoś to jeszcze czytał?

Dla kogo właściwie miałem pisać? Dla siebie? Skoro tak, po co rzucać te butelki do wyschłego jeziora? Zbyt wiele jest rzeczy, o których chcę zapomnieć. Nie, nie chcę pisać o nich nawet dla siebie.

O słowa, słowa, słowa duszy,

po cóżem tyle was rozrzucił?

(Kazimerz Przerwa-Tetmajer)

Żegnaj, mój blogu. Ale przecież nigdy nie mówi się „nigdy”. Do zobaczenia w lepszych czasach?